czwartek, 12 maja 2016

#Hejtstart

Dwa lata w hibernacji. Zmieniło się praktycznie wszystko. Na gorsze.


Dowiedziałem się niedawno kilku nowych rzeczy. Na przykład tego, że istnieje Maria Peszek, która nagrywa wyjątkowo pretensjonalną i kiepską muzykę. Takich artystów jest jednak wielu, więc nie czyni jej to nikim niezwykłym. Jeśli coś jest tu niezwykłe, to poziom płaczu i piekącego bólu zadnicy (ładny rusycyzm, nie?), jaki rzeczona artystka zdaje się czuć z powodu usłyszanej pod adresem swojej twórczości (i osoby zarazem) krytyki. To ja nie wiem, jak to w końcu ma być - jak ktoś chce być kontrowersyjny, to chyba powinien przyjmować krytykę na metaforyczną klatkę piersiową, prawda? Z wyższością ją ignorować, podchodzić do niej z dystansem, obracać w żart, robić cokolwiek. Cokolwiek, tylko nie porównywać wyrażonych w wulgarny sposób emocji w świecie wirtualnym z jak najbardziej rzeczywistym ludobójstwem. To dopiero żałosny przykład gwałtu na zasadzie decorum.



piątek, 3 października 2014

Puls. W sensie, że go jeszcze mam, nie?

Tyle mi zajęło budzenie się, że zaraz znów trzeba iść spać, bo idzie jesień. Martwa i polska. Ale skoro już sobie przypomniałem, że mam swój mały grajdołek w sieci, to postaram się coś napisać w najblizszym czasie. Zapewne o jakiejś muzyce, której i tak nikt nie lubi, albo o książkach, których statystyczni Polacy nie czytają.

piątek, 14 marca 2014

Pobudka.


Jak każdy troll, potrzebowałem trochę zimowego snu, stąd milczenie. Powoli nadchodzi jednak czas na pobudkę, przyszła bowiem Wiosna. Wiosna, na wzór nastoletniej dziewoi, kusi swoją niewinnością i dodaje każdemu mężczyźnie sił dzięki świeżości swojej... zaraz, ale ja nie o tym. Wiosna to czas odrodzenia. Czas radości. Czas zwycięstwa światła nad mrokiem. To moja ulubiona i najbardziej pozytywna pora roku (nie licząc końcówki maja, gdy zaczyna mnie męczyć jakieś pylące cholerstwo) i w związku z tym na blogu pojawi się odrobina pozytywnej muzyki. Zapraszam zatem do zapoznania się z recenzją mojej uluibionej kapeli reggae...

Tani żart, wiem. Napiszę dziś o białoruskiej grupie noszącej nazwę, na której przy pierwszej próbie można trochę nadłamać język. Przed wami Kamaedzitca! Zespół tworzy niezwykle oryginalną mieszankę metalu (głównie lżejszego blacku), "bujającego" hardcore'a i muzyki ludowej. Kamaedzitca to jednak nie tylko muzyka, to grupa ludzi niezwykle zaangażowana w promowanie wartości patriotycznych, antykonformistycznych i pogańskich, a jeśli dodamy do tego straight edge i zachętę do dbania o kondycję i rozwój intelektualny - to otrzymamy niezwykle wybuchową mieszankę, w sam raz dla pretendujących do miana nadludzi młodych buntowników. "Rasizm" prezentowany przez zespół również ma dość nietypowe oblicze, w wydaniu Białorusinów nie oznacza on bowiem bezmyślnej przemocy wobec ludzi o innym kolorze skóry, ale właśnie dbanie o jakość własnej rasy poprzez samodoskonalenie się. Muzyka zespołu daje niesamowitego energetycznego kopa i pozytywnie nastraja do życia, idealnie zatem współgra z aurą za oknem. Zamiast recenzji konkretnej płyty, podaję linka do jednego z ulubionych utworów. Słuchać i samodoskonalić się, władza nad światem nie przejmie się sama.

poniedziałek, 13 stycznia 2014

I myk w nowy rok!

Przez chwilę chciałem nawet nabazgrać coś w rodzaju muzycznego podsumowania, ale potem doszedłem do wniosku, że to zbyt mejnstrimowe, a nie osiągnąlem jeszcze takiego poziomu opiniotwórczości, aby tego typu zestawienia z mojej strony miały jakąkolwiek wartość.

Wszystko jednak przede mną, nadejdzie jeszcze czas, gdy zostanę opiniotwórczym bloggerem pełną (trollową) gębą. Gdy uznam, że jakaś muzyka jest gówniana, będziecie czuć smród szamba, gdy przystawicie nos do głośników, a na swoich uszach odkryjecie zabrudzenia po kale, gdy zdejmiecie słuchawki. Bo tak, po prostu, bez względu na to, co sami uważacie.

A co będzie dziś...? Nic wielkiego, tylko wypowiem na głos pewne marzenie. Chciałbym kiedyś zorganizować wielką akcję, której celem będzie renowacja obozów koncentracyjnych, a także otwarcie nowych w innych miejscach Polski, bowiem z każdym dniem odczuwam coraz większą konieczność rozpoczęcia utylizacji wszelkiej maści podludzi, jacy otaczają nas ze wszystkich stron. I nie naszło mnie to tylko dlatego, że ostatnio podróżowałem PKP przez praktycznie całą Polskę i ze wszystkich stron mijały mnie stada oserduszkowanych kretynów i sępów z puszkami, choć z pewnością ich nachalna obecność przyczyniła się do pewnego nasilenia tych myśli. I kac, tak. Kac jest okropny, ale jak wyżyć w tym świecie na trzeźwo? Jest on wszak nie do przyjęcia, jak mawiał klasyk.

Nie zamierzam przy tym popełniać błędów poprzednich ludobójców: w dzisiejszym świecie nie można nikogo dyskryminować, zatem nie będę stosować kryterium etnicznego ani rasowego, kryterium oparte na IQ i poziomie oczytania wydaje mi się czymś znacznie lepszym.

Są takie problemy, które rozwiązać można tylko ostatecznie.

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Blog and shitting.

Dziś będzie o zjawisku zupełnie dla mnie niezrozumiałym, a zataczającym coraz to szersze kręgi: o blogach "książkowych"

Recenzują płytkie książki dla intelektualnie kalekich ludzi, w dodatku w kiepski sposób (zamieściłem tu, póki co, jedną recenzję książki - sugeruję porównać ją ze swoimi wypocinami, kochane bloggerki), a jednoczesnie mają rzesze obserwatorów.  To trochę jak z muchami zlatującymi się do gówna. Co więcej, istnieją całe wydawnictwa specjalizujące się w marnowaniu papieru na te ich niedorobione książki, które w dodatku nawiązują z tymi domorosłymi recenzentkami współpracę.

Konkretnych przykładów podawać nie będę choćby z tego względu, aby nie nie ulepszać im pozycjonowania nawet tym skromnym i niszowym zapleczem czytelniczym, jakim tu dysponuję.

Nie, to nie jest tak, że zazdroszczę: musiałbym upaść naprawdę nisko, aby zazdrościć bycia kimś takim i posiadania takiej grupy odbiorców. Ja tylko wyrzucam z siebie żółć, jestem wszak trollem, brzydkim i złośliwym stworzeniem, które chce tylko czynić innym szkodę.

Chcę zniszczyć wasze żałosne życia i potraktujcie to jako akt miłosierdzia, bo tym w istocie będzie uwolnienie was z okowów waszej pozbawionej znaczenia egzystencji.

piątek, 20 grudnia 2013

Kristallnacht, heilige Nacht.

Można już powoli zacząć oficjalnie narzekać na wszechobecny świąteczny blichtr i nachalną propagandę, która każe nam cieszyć się ze wszystkiego wokół. Czas rozpocząć wielki festiwal obłudy polegający na uczestniczeniu w zakupowym amoku i fałszywej życzliwości wobec osób, które najchętniej pocięlibyśmy nożem. Drewnianym. Najwyższa pora, aby zacząć narzekać na bezmyślny tłum pełen konformistycznych robotów, samemu będąc jego częścią. Sam to właśnie czynię i sprawia mi to ogromną satysfakcję, ale ja jestem tylko złośliwym i niezbyt inteligentnym trollem, więc mi wolno. Nie omieszkam też poskarżyć się na wszechobecność tych przesłodzonych piosenek o tematyce świątecznej. Ba, zdarzyło mi się nawet raz usłyszeć to cholerne "Last Christmas" i kilka piosenek nawiązujących do narodzin pewnego proroka. A skoro już jesteśmy przy temacie jego narodzin, to osobiście wolę, gdy śpiewa się o nim w ten sposób:




Pozostaje mi tylko życzyć każdemu tego, co najlepsze:

- Kobietom, aby wszystko, co zjedzą, poszło im gdziekolwiek, tylko nie w cycki
- Ludziom z natury aspołecznym życzę konieczności obcowania z dawno niewidzianą rodziną i konieczności ciągłego sprawiania wrażenia czerpania z tego przyjemności. Chcę, abyście przeklinali te dni w swoich myślach i po świętach byli bardziej zmęczeni życiem, niż przed nimi.
- Osobom religijnym, a zwłaszcza katolikom, życzę jak najczęstszych szyderstw i oskarżeń o podtrzymyanie zabobonów. Chcę, abyście w okresie świąt byli szczególnie świadomi tego, że wpływ waszej religii na życie ludzi nieubłaganie słabnie z każdym kolejnym dniem. Z każdą minutą. Z każdym przeczytanym na tym blogu słowem. Teraz. Cały czas.
- Wojującym ateistom życzę wewnętrznego cierpienia, gdy kolejny raz zmuszą się do konformizmu i ulegną społecznej presji uczestnictwa w obrzędach religijnych. Szczerze liczę na to, że będziecie czuć się źle.
- Osobom samotnym życzę, aby bombardujące ich z każdej strony komunikaty o rodzinnych i pełnych ciepła świętach podniosły ich zwyczajne cierpienie do nieznośnego poziomu. Niech wasza samotność będzie niczym otwarta rana, którą ktoś właśnie posypał solą. Macie cierpieć katusze i mysleć o odebraniu sobie życia.

Niech gwiazdor albo Dziadek Mróz przyniosą wam wszystkim coś pięknego i wartościowego. Na przykład zagładę.



P.S.  To pierwsza notka z tagiem "pseudofilozofia" - dlaczego taki? Wychodzę z prostego założenia, że prawdziwych filozofów dawno już nie ma, a w dobie post(czy właściwie post-post)modernizmu nie jesteśmy zdolni do uprawiania autentycznej filozofii

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Całuj tyłek czarnego kota.

Tym razem wracamy do opisywania muzyki, ale jeszcze nie wybieramy się do lasu (nie samym black metalem człowiek żyje), obiecuję jednak, że nie zabraknie klimatu. I miłości do zwierząt.

Czy zespół o takiej nazwie można traktować poważnie? Czy od obcowania z ich twórczością dowolnemu facetowi spodnie gwałtownie nie zwężą się do rozmiarów hipsterskich rurek tudzież miażdżących genitalia jeansów popularnych wśród thrasherów? Czy po włączeniu ich dowolnego kawałka nie nachodzi człowieka na cyknięcie samojebki i opatrzenie jej jakimś przemądrzałym podpisem helveticą?

Wszelkim bogom (poza Allahem i Jahwe, bo śmierdzą) dziękować, ale nic takiego nie ma miejsca. Belgowie z Kiss the Anus of a Black Cat bronią się swoją muzyką - muzyką specyficzną, oscylującą wokół lekkiego rocka i neofolku. W dźwiękach generowanych przez zespół można doszukać się czegoś rytualnego i transowego, a głos ekspresyjny wokalisty zawiera w sobie dużą dawkę emocji. Szczególnie wróżnić należy kawałek, który wciągnął mnie od pierwszego usłyszenia, czyli niesamowicie hipnotyczne "Veneration", które często zdarzało mi się zapętlić. Jest to absolutnie najlepszy punkt albumu, zwłaszcza, gdy utwór się już rozkręci.

Grupę poleciłbym osobom, które lubią się przemądrzać i wozić tym, jakiej to alternatywnej, niszowej i ambitnej rockowej muzyki oni nie słuchają - Kiss the Anus of a Black Cat pozamiata ich przereklamowany chłam i być może jeszcze wyrośnie z tych ludzi coś dobrego, a nie tylko kolejny materiał do utylizacji. Muzyka powinna się też spodobać fanom neofolkowych klimatów, którzy dopuszczają odstępstwa od formuły wypracowanej przez brytyjską "świętą trójcę" tego nurtu, a także wszystkim spragnionym szczerej, niebanalnej i przyjemnej w odbiorze muzyki.


P.S. Nazwa sama w sobie nawiązuje do średniowiecznego rytuału - czarna koszka była bowiem wg powszechnych wierzeń wcieleniem diabła, zatem wiedźmy, chcąc oddać na sabacie cześć szatanowi, całowały kocią dupę jego awatara.